W poprzedniej części O podróży do Huaraz.
Huaraz nie jest ładnym miastem. Po trzęsieniu ziemi z 1970 roku zostało doszczętnie zniszczone a odbuwa miasta była zupełnie chaotyczna. Noworoczne dekoracje na bardzo zadbanym rynku głównym, dosyć małym jak na rozmiar miasta, sprawiały dziwne wrażenie (zobacz zdjęcie w google maps).
W każdym razie, najpiękniejszym elementem miasta są otaczające je Andy.
Jeśli jesteście zainteresowani wegetariańskim jedzeniem to polecam restaurację niedaleko Rynku Głównego. Dosyć dobre jedzenie, niezbyt droga, chociaż niestety nie jest to restauracja na 100% wegetariańska ale ma dobry wybór dań wegetariańskich (specjalną kartę), niestety są też powolni. Na mapie jest zaznaczony adres, wejscie do lokalu jest na małej ulicy tylko dla pieszych.
W Huaraz można kupić pakiety turystyczne, wiele z nich trwa około dziesięciu godzin – wychodzą z Huaraz trochę po dziewiątej rano a wracają wieczorem. Pierwszego dnia wybrałam się na Callejón Huaylas. Cena to 35 soli, przejazd grupowy, jedzenie ani wejściówki nie są wliczone w cenę. W przypadku Callejón de Huaylas dodatkowe koszty to 2 sole więcej za wejście do Yungay, 10 za Parque Nacional Huascán (Jezioro Llanganuco), 10 do 20 soli za jedzenie w zależności tego co kupisz. W tego typu pakietach zawsze biorą Cię do kiepskich ale drogich restauracji i te nigdy nie mają dobrych opcji wegetariańskich a co dopiero wegańskich. Jeżeli wolisz możesz też wziąć kanapkę, nie musisz jeść w tych restauracjach, ale zwykle po chodzeniu człowiek głodnieje i ma ochotę na coś ciepłego. W sumie koszt to od okolo 60 do 70 soli. Wycieczka powinna była zacząć się o dziewiątej ale zaczęła się pół godziny później – jest to niestety standard, gorzej gdy opóźnienie jest większe.
A teraz o wycieczce. Wsiedliśmy do busiku i jeszcze trzeba było pojechać po sporą grupkę ludzi którzy się spóźnili. Bezzębny przewodnik dosyć szcegółowo wymieniał charakterystyki gospodarcze prawie każdej wsi. Było to trochę nudne choć widoki pięknie. W sumie wycieczka polega na jeżdżeniu po Andach i patrzeniu na pejzaż przez okno z paroma przystankami.
Przystanek 1. Carhuaz. Jest to nieduże miasteczko, trzecie pod względem wielkości w regionie Ancash. Jest położone 400 metrów poniżej Huaraz czyli ma dużo łagodniejszy klimat. Było tam bardzo ciepło. Ma bardzo ładny Rynek Główny i piękny kościół. Wysadzono nas z busiku i dano nam mnóstwo czasu na kupienie sobie lodów (były dosyć smaczne). Chociaż było ładnie mogłabym się obejść bez oglądania miasta (a raczej rynku głównego).
Przystanek 2. Yungay – miasto cmentarz. Jest to dosyć przerażające miejsce. Po trzęsieniu ziemi z 1970 roku (7.9 stopni w skali Richtera, 45 sekund) kawałek Huascaran oberwał się i lawina w zaledwie dwie minuty pokryła miasto. 26 tysięcy zmarłych w Yungay i okolicach. Ocaleli Ci którzy byli na zbudowanym na wzniesieniu cmentarzu (92 osoby) i 300 dzieci które właśnie znajdowały się w cyrku. Podobno gdy ludzie będący na cmentarzu zobaczyli zbliżającą się lawinę niektórzy rodzice, którzy zostawili swoje dzieci w mieście, pobiegli w stronę Yungay by je uratować. Nie zdążyli i zginęli – nie mieli szans. Japońscy dziennikarze byli właśnie z wizytą w Yungay i właśnie filmowali miasto z wysokości cmentarza, sfilmowali lawinę. W sumie, miejsce wstrząsające ale warto zobaczyć.
Przystanek 3. Obiad. Zawieziono nas do oddalonej od miasta przydrożnej restauracji. Jedyną opcją wegetariańską była kukurydza z sałatką. Kosztowało to pięć czy osiem soli, już nie pamiętam.
Przystanek 4. Jezioro Llanganuco! Przepiękne jezioro w Parku Narodowym Huascaran. Zdecydowanie mój ulubiony przystanek. Dano nam godzinę na pochodzenie koło jeziora i by wsiąść na łódki którymi można było popłynąć na środek jeziora. Popłynięcie łódką ma dodatkowy koszt o ile się nie mylę 10 soli od osoby. Ja nie zdecydowałam się na łódkę. Mogłabym tam była zostać cały dzień!
Przystanek 5. Caraz. Prawdę mówiąc nic specjalnego, miasto dużo ładniejsze od Huaraz ale o to nietrudno. Gdybym teraz miała wybierać to myślę że byłabym wolała zatrzymać się w Caraz. Podobno jest dosyć tanio. Na miejscu zabrano nas do lokalu gdzie sprzedawano „dulce de leche” (kajmak) o regionalnych smakach. Ten o smaku lucumy był bardzo dobry. Potem zabrano nas na plac który ma dosyć ładny kościół ale który był zamknięty o tej porze. W sumie – można ominąć.
Przystanek 6. Powrót do Huaraz.
Fotografie nieoznaczone © są mojego autorstwa.
3 komentarze