Wyprawa do Chavín de Huantar jest zdecydowanie moją ulubioną. Koszty (z Huaraz i z powrotem) to: 35 soli za wycieczkę, 10 soli za wejście do muzeum, 4 do 5 soli za śniadanie (niekoniecznie), 15 do 20 soli za obiad.
Podróż była sympatyczna, wypiliśmy napór z koki w przydrożnym lokalu, można było też zjeść chleb z serem. Widok ze stolików na pobliski staw był piękny.
Po drodze zatrzymaliśmy się przy jeziorze Qerococha, na wysokości 3980 metrów nad poziomem morza.
Chavín jest bardzo oddalone od Huaraz, trzy i pół godziny bez zatrzymywania się, a w tempie turystycznym może to potrwać nawet trochę dłużej. Częściowo trzeba przejeżdżać przez nieasfaltowaną drogę, choć ta była w dosyć dobrym stanie. Po drodze mogliśmy przekonać się co się dzieje jeśli jakiś samochód się zepsuje. Busik innej grupy zepsuł się (no szczęście obyło się bez wypadku) i, nie ma przebać, musieli czekać aż dojedzie jakiś inny busik z Huaraz. Nasz autobus miał trochę wolnych miejsc więc zdecydowali się im pomóc i podwieźć ich do Chavín. Zanim podjęli tą decyzję trochę to potrwało i opóźniło naszą wycieczkę. Chociaż było to zrozumiałe, autobus był później tak przepełniony (wiele osób z drugiej grupy jechało na stojąco), że było to ciut niebezpieczne (drogi górskie w Limie to skomplikowana sprawa, tym bardziej gdy nieasfaltowane). Już w Chavín obie grupy się oddzieliły.
Miasteczko Chavín jest śliczne. Gdybym miała powtórzyć tą wycieczkę (a myślę że to zrobię) to przenocowałabym w Chavín, obejrzała ruiny bez pośpiechu i wróciła wieczorem lub dnia następnego bezpośrednio do Limy (oczywiście że oznacza to że musiałabym dobrze spradzić jak przy takich planach wygląda transport).
Już w miasteczku wybraliśmy się na obiad do drogiej restauracji z ohydnym jedzeniem. Nie zrozumcie mnie źle, bywają restauracje dużo droższe ale przynajmniej dobrze gotują. Ponieważ nie było opcji wegetariańskich wykombinowaliśmy jakiś makaron z warzywami który był bardzo niesmaczny i drogi (15 soli).
Przy oglądaniu ruin bardzo ważny jest przewodnik, on zakochuje nas w miejscu i roztacza wizje przeszłości (wiadomo że w wielkiej mierze teoretyczne ale co z tego). Mieliśmy szczęście ponieważ nasz bezzębny przewodnik był urodzonym bajarzem. Niestety, w tej chwili muzeum jest remontowane więc bardzo wiele eksponatów, obecnych w muzeum, nie zobaczyliśmy. Jeśli wybieracie się do Chavín sprawdźcie czy muzeum jest już czynne dla publiczności. Z tego co słyszałam naprawdę warto poczekać.
Nie wzięłam wielu zdjęć, byłam zbyt zajęta słuchaniem przewodnika.
Chociaż podróż była męcząca, długa, i powrót bardzo późno (prawie o dziewiątej wieczorem) to bardzo polecam zwiedzanie tych ruin.
To by było na tyle o mojej podróży do Huaraz, tej samej nocy wsiadłam do autobusu i następnego dnia rano byłam w Limie.
Wszystkie zdjęcia w tym wpisie są mojego autorstwa.
One comment