Czytając Herberta „Labirynt nad morzem”

[fragmento…]
Heraklion. El puerto y los muros venecianos, baluartes que rodean una ciudad de casas blancas.
El silencio de los postigos cerrados.
Me acerco hacia la ciudad por una calle que sube, que parece ser de una longitud infinita, aunque el testimonio de los ojos lo niegue. Las dimensiones de la luz se solidificaron y, aunque escucho el rechinar de la arena bajo los pies y el ritmo de mis propios pasos, parecería que sigo inmovil, sumergido hasta la cabeza en el gran calor, hundido en el resplandor. Se inicia el doloroso disminuir de la realidad. Veo ahora, como entre sueños, desde afuera, sin la posibilidad de comunicarme con mi propio cuerpo, que se mueve como un péndulo – inmovil, clavado al espacio blanco, fijado para siempre como en una fotografía, atrapado en el cepo de la apariencia, con una sombra pesada tras la espalda. Muchos años me acosará esa imagen y el recuerdo de la travesía por la calle empinada de Handakos, la imagen del estar atado – como si fuese entonces, en el sol enceguecedor del mediodía, cuando me rozó, por primera vez, la muerte.
Alquilé una habitación blanca con una cama metalica, sobre la cual estaba colgado un severo San Jorge asesinando al dragón, y sin tardar, me marché al museo, para rodearme de objetos, muchos objetos, con la esperanza de lograr olvidar ese episodio vergonzoso y el sentimiento repugnante de haber sido expulsado de la realidad.

Zbigniew Herbert „El laberinto sobre el mar”; Trad. Lucía Málaga Sabogal

———————————————————————————

[fragment…]

Heraklion. Port i mury weneckie, bastiony otaczające miasto białych domów.
Cisza zatrzaśniętych okiennic.
Idę do miasta ulicą wiodącą pod górę, która wydaje się nieskończenie długa, choć świadectwo oczu temu przeczy. Wymiary światła zastygły i choć słyszę zgrzyt piasku pod nogami i stukot własnych kroków, nie poruszam się chyba wcale, zanurzony po głowę w upale, zatopiony w blasku. Zaczyna się bolesny ubytek realności. Widzę się teraz jak we śnie, z boku, bez możliwości porozumienia się z moim ciałem, poruszającym się jak wahadło – nieruchomy, przybity do białej przestrzeni, utrwalony raz na zawsze jak na fotografii, złapany w potrzask pozoru z ciężkim cieniem za plecami. Długie lata prześladować mnie będzie ten obraz i wspomnienie wędrówki po stromej ulicy Handakos, obraz spętania – jakby to wówczas dotknęła mnie po raz pierwszy śmierć w oślepiającym słońcu południa.
Wynająłem biały pokój z żelaznym łóżkiem, nad którym wisiał groźny święty Jerzy mordujący smoka i, nie zwlekając, ruszyłem do muzeum, aby otoczyć się przedmiotami, wieloma przedmiotami, w nadziei, że uda mi się zapomnieć o tym wstydliwym epizodzie i odrażającym uczuciu wytrącenia z rzeczywistości.

Zbigniew Herbert „Labirynt nad morzem”

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *